Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

jego rozdział przedstawiał kłopot nie mały. — Co chwila trzeba było coś wyjmować z plecaków i przytraczać na zewnątrz, aby się mogło pomieścić w nich wszystko. — Szczególnie zniesione chleby utworzyły stos sięgający niemal powały, że tylko z trudem dało się wszystkie pochować po workach, które też przedstawiały ciężary nie do pozazdroszczenia. — Początek więc pochodu, aż do zużycia przynajmniej części zapasów nie przedstawiał się zanadto nęcąco.
Ale rady na to nie było. Postanowiłem więc poruszać się bardzo powoli, bo mieliśmy przecie namioty, które miejsce nocowania czyniły zupełnie obojętne. Wprawdzie miałem zamiar dotrzeć pierwszego dnia na połoniny pod Pietroszem, ale mogliśmy rozbić obóz i wszędzie niżej, byle było drzewo na opał i woda, a o brak jednego i drugiego nie było powodu obawiać się w tych stronach. Co najwyżej w razie deszczu, dzień był bowiem niepewny, przykro będzie nocować zbyt nisko z powodu licznych strug i potoków. Ale mieliśmy za sobą dotychczas same wspaniałe noclegi, więc będzie mógł być jeden nieco gorszy. — Zresztą od czegoż jest młodość!!
Mieliśmy wyruszyć zaraz po śniadaniu, bo wszystko do drogi już było gotowe. Pochmurny

63