Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

nieco dzień nadawał się idealnie do marszu z obciążeniem, a nasza kwatera coraz silniej była oblęgana przez gapiów, których twarze przylepione do szyb wchodowych widzieliśmy ustawicznie.
Aby jednak dopełnić miary tłustej przerwy między pierwszą częścią wycieczki, a drugą, zadysponowałem na pożegnalne śniadanie kawę, prawdziwą kawę z cukrem i białe pieczywo ile kto zechce, więc trzeba było na nią trochę jeszcze zaczekać.
A byli między nami jej ogromni lubownicy i podobno nawet i znawcy, jak n. p. Janek, imiennik zwolennika „Ido“, jeden z najmłodszych, a w głośnej zresztą gromadzie, ogromnie spokojny i cichy. Według jego teoryi dobra kawa ma trzy przedewszystkiem zalety: Musi być gorąca, uczciwie słodka i musi jej być... dużo.
Gdy więc zjawiła się wreszcie właścicielka zajazdu, niosąc na dużej tacy w garnuszkach i szklankach rozmaitego pochodzenia i wielkości dawno oczekiwaną ambrozyę, powiał po twarzach zebranych uśmiech zadowolenia i... słodyczy. Janek poprawił się na ławie i jedno, zdaje się, miał wówczas życzenie, aby jemu przypadła w udziale największa porcja. Widocznie wymodlił sobie to szczęście, bo niebawem stanął przed nim spory garnuszek, malowany w jakieś bajecznie kolorowe, egzotyczne kwiaty,

64