Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed godziną nie śmieliśmy ani marzyć o takim noclegu i tak wspaniałej wieczerzy. — Nadto oznajmiono nam, że mamy na jutro już zamówione w szałasach śniadanie z gorącego mleka w niesłychanej ilości.
Teraz dopiero zaczęliśmy odczuwać zmęczenie, zaraz więc po kolacyi ułożyli się wszyscy na spoczynek, dorzuciwszy do ognia nowe naręcza chrustu i grubych pni, aby tliły przez noc i wysuszyły ułożone dookoła najbardziej zmoczone części ubrania. Zasnęliśmy rychło w przekonaniu, że jutro to chyba spuchniemy wszyscy na połoninie z przejedzenia.
Rano nie gotowano śniadania, aby było miejsce na mleko, więc ruszyliśmy w drogę bardzo wcześnie, grubo przed wschodem słońca. Na połoninie przywitały nas u szałasów psy pasterskie, ogromnie rozumne i piękne stworzenia. Zaprzyjaźniły się też z nami rychło, widząc, że przychodzimy nie w nieprzyjacielskich zamiarach, lecz nie spoufalały się zanadto. — Szczególnie jeden kundys o białym, aż w niebieski ton wpadającym włosie, stojących szpiczastych uszach, mądrych, spokojnych oczach i z czarnym jak węgiel nosem, kręcił się ustawicznie między nami, gdyśmy pili mleko, przyglądał się uważnie każdemu i ostrożnie, delikatnie brał chleb z ręki, okazując wdzięczność za ten rzadko widziany przysmak

75