Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

mi się silnie trzymające alpejskie goździki (Diantus alpinus). Pomiędzy tą całą barwną rzeszą, nadymał się główny władca tych połonin, ostrożeń kolczasty (Cirsium spinosissimum), szeroko się rozpierając poszarpanymi, ciernistymi liśćmi, które otaczały zahartowaną na wichry i zimno głowę, utworzoną ze sztywnych, jakby wysuszonych białych płatków.
Dwie godziny trwał pochód na szczyt Pietrosza. Lecz mimo pięknego widoku na całe pasmo Czarnohorskie i w dali rysujące się Alpy rodniańskie, trzeba było umykać czemprędzej, zimno bowiem było tak przenikliwe, że nie mogłem utrzymać w rękach fotograficznego aparatu.
Schodziliśmy, a raczej zbiegali wschodniem zboczem na siodło między Pietroszem a Howerlą, znowu wspaniałą, bajecznie kolorowaną łąką, przerywaną tu i ówdzie nagimi grzbietami wydobywających się na wierzch skał. Tutaj ponieśliśmy pierwszą, nie bardzo jednak bolesną stratę. Cesiek puszkarz w swej tabaczkowej zarzutce przepasanej pasem, w takich kangurowych susach staczał się na dół, że wielki blaszany czajnik do herbacianej esencyi, przytroczony z tyłu do jego plecaka, widząc to, szarpał się tak długo, aż uwolniony z uwięzi, zaczął to samo robić samodzielnie, ale też z takim zapałem, że zniknął nam wkrótce z oczu zupełnie.

77