Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem zaczął wiać silny wiatr z północy, a temperatura zaczęła ogromnie szybko spadać. — Świeża, mokra w dodatku kosówka, nie chciała się w żaden sposób palić, mimo ochronnego wału od strony wiatru. Mijała tak jedna godzina za drugą na daremnych usiłowaniach, noc tymczasem zapadła zupełna, a zimno stawało się wprost nie do zniesienia. Nie było innej rady, jak zabrać się po ciemku do kopania polowej kuchni w ziemi.
W tem przybiega do mnie od strony obozu kilku pełnych przerażenia, że jeden z naszych leży sztywny i bez czucia w namiocie i nie wiedzą co począć.
Nie mogłem odejść od ognia, który wreszcie począł tlić anemicznie, nie było też i tego potrzeba, bo cała rzecz stała się jasną od razu.
Namioty nasze nie były dostatecznie okopane, gdyż wieczór zapowiadał noc raczej ciepłą niż zimną, a raczej mroźną, jak się to później okazało. W oczekiwaniu ognia i ciepłej strawy, wszyscy byli w ustawicznym ruchu, pomagając w gromadzeniu i rąbaniu drzewa na noc i broniąc się w ten sposób przed zimnem, które wzmagało się z każdą chwilą. Namioty więc były prawie puste, bo wysiedzieć w nich było niepodobna.

79