Strona:Bolesław Londyński - Błędny ognik.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

ły się szybko, pełzając po całej łące, a na przodzie, jak czarna nieruchoma ściana, wznosił się znajomy las. I za każdym razem, gdy Cesia spoglądała na jego ciemną tajemniczą kotarę, dreszcz ją przenikał i bezwiednie tuliła się do Stefci.
— Tchórzysko! — rzekła Stefcia, ale uczucie trwogi zaczynało wkradać się do jej duszy.
Jedna Józia szła zupełnie spokojnie, opuściwszy główkę w zamyśleniu i stąpając nogą w nogę za Stefcią.
Nagle, z lasu dał się słyszeć krzyk nocnego ptaka, dzieci drgnęły i zatrzymały się.
— Nic, — nic, — rzekła Stefcia, — to puchacz, nie ma obawy, — i szła dalej.
Cesia rozpłakała się nagle. Serduszko jej dawno już kołatało ze zgrozy, a ten niespodziewany krzyk, który tak dotkliwie przerwał i zakłócił panującą ciszę, pozbawił ją możności panowania nad sobą.
— Nie mogę, nie mogę, — mówiła