Stefcia, widząc, że tajemnica się wydała, objaśniła wujkowi o co chodziło. Wujek roześmiał się.
— I ty mogłaś uwierzyć w taką bajkę? — rzekł wujek — ty, taka duża i rozumna? A może wam chodziło o robaczki świętojańskie, które latem pokazują się w trawie i błyszczą fjoletowym ogniem? No, to macie je w ogrodzie, pocóż chodzić aż do lasu w nocy?
— Ależ nie, wujaszku — rzekła Stefcia — ja znam robaczki świętojańskie.
— Ach, Stefciu, dziecko drogie, te twoje tak zwane błędne ogniki nie ukazują się nad skarbami, ale przeważnie nad błotami! Czy podobna jednak, ażeby dotąd nie zdarzyło ci się słyszeć o nich?
— Nigdy — odparła Stefcia.
Śmiech wuja Michała i jego słowa stropiły ją zupełnie. Przedsięwzięcie, które wydawało jej się tak doniosłem i poważnem, teraz wyglądało na puste i nie mające sensu.
Strona:Bolesław Londyński - Błędny ognik.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.