podniósł czapkę i oddalił się w milczeniu.
Po kilku minutach, do nóg chłopczyka znów upadła taka sama czapka. Aż go podnosiło, żeby ją schwytać, tembardziej, że było to bardzo łatwo, bo za wyciągnięciem ręki mógł celu dosięgnąć. Ale powtórnie wytrzymał, leżąc nieruchomo. Karzełek spojrzał nań ze zdziwieniem, a mrucząc coś pod nosem cichutko odszedł na bok, poczem prawie w tej samej chwili, malec zauważył, że leci nań o mało nie tuzin takich samych ostrozakończonych czapek i że jedna z nich spadła mu wprost na ręce.
— No teraz, byłby wstyd i grzech nie skorzystać, — rzekł sam do siebie najmłodszy syn młynarza, spiesznie pochwycił czapkę i w jeden moment nacisnął ją na głowę.
Tymczasem karzełki zaczęli strasznie wrzeszczeć, wołając swych towarzyszów, ale gdy ci się zbiegli, to nic zrobić nie