mogli, gdyż czapka-niewidka zupełnie ukryła chłopca przed ich wzrokiem.
Zorjentowawszy się w całem tem zajściu, karzełki zaczęli głośno płakać i nizko kłaniać się na wszystkie strony i prosić niewidzianego gościa, ażeby im czapkę zwrócił, obiecując dać za nią wszystko, czego by zażądał od nich.
— Dobrze, zgadzam się, — odezwał się chłopczyk; — przedewszystkiem musicie mi powiedzieć, gdzie się znajdują moi bracia?
— Daleko, w głębi Zielonej Góry, — odparł właściciel czapki.
— Cóż oni tam robią?
— Służą!
— Ach, to tak. No to teraz wy posłużcie i zaprowadźcie mnie natychmiast do nich.
Karzełki, radzi nie radzi, musieli go usłuchać. Zmartwieni i niekontenci, poprowadzili swego nowego pana do otworu góry, gdzie znajdowało się wejście do podziemia. Zeszedłszy z szerokich
Strona:Bolesław Londyński - Czapka-niewidka.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.