tem dopiero poszła szukać dla siebie orzeszków i jagódek. Zjadłszy wieczerzę z wielkim apetytem, położyła główkę na plecach swego wiernego przyjaciela i twardo zasnęła.
Tak przeżył brat z siostrą przeszło miesiąc czasu; nic ich nie martwiło, znikąd nie mieli smutku, mogliby się byli uważać nawet za zupełnie szczęśliwych, gdyby tylko biedny jelonek mógł był odzyskać obraz człowieka, ale na nieszczęście, co do tego nie było żadnej nadziei.
W końcu nadeszła zima. Gruba warstwa mokrego śniegu okryła całą otaczającą ich przestrzeń, błyszcząc na słońcu, niczem brylanty, lub inne drogie kamienie.
Sąsiedni król, do którego ten las należał, zamyślił urządzić polowanie i w tym celu sprosił do siebie gości z całej okolicy.
Głośno zagrały rogi myśliwskie, wesoło szczeknęły psy gończe, a jeszcze weselej jęli gwarzyć pomiędzy sobą myśliwi.
Strona:Bolesław Londyński - Jelonek.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.