Strona:Bolesław Londyński - Pani Kanapka czyli burza w Pacanowie.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.
Scena V.
Pani Kanapka — Faworek.

Faworek. (wchodzi z masą listów w ręce) Proszę pani, to listonosz mi oddał.
Pani Kanapka. Dobrze mój chłopcze (Kładąc okulary) Oh, jej, ileż tego! (odczytuje nagłówki kopert) Bloch. Hurtowna sprzedaż mąki. Mój dostawca i wierzyciel, niestety! (pochyla głowę) Bracia Sacharynowie — Cukier. Nie dobrze! Kokociński... Jaja... Owoce — Soki, Syropy... Sami wierzyciele! Co też mi piszą? Ach... Domyślam się aż nadto! (otwiera jedną z kopert i czyta drżącym głosem) Donoszę pani, że dłużej czekać nie mogę i proszę o uregulowanie rachunku za mąkę. Od dziś wstrzymuję dostawę. Ach mój Boże! (coraz bardziej zmartwiona, otwiera inny list) Nie dotrzymała Pani zobowiązania... pójdziemy do sądu! (czyta inne listy z wyrazem najwyższego niepokoju) Co począć? Kasa moja pusta! Bankructwo!... Ruina!... Faworek, moje biedne dziecko! Słuchaj... Chcą mnie zlicytować... Dłużej nie będę cię mogła trzymać.
Faworek. O moja droga dobrodziejko!...
Pani Kanapka. Mówię, niestety, prawdę!... Byłam za słabą... dla was.
Faworek (padając przed nią na kolana) Pani najdroższa, przebacz mi!... Przebacz!