Strona:Bolesław Miciński - Podróże do piekieł.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

skiego Oceanu, w sercu Australii, osaczeni przez bandytów, przeprawiają się przez rwące nurty rzeki Snowy, po to, aby po rozbiciu brygu „Mackarie”, wpaść w ręce ludożerców, a przecież w najcięższych opresjach z zapałem „naturalistów” dyskutują zawile o „kiwi” (aplerix) przedziwnym ptaku zelandzkim i o topografii brzegów Wajpy. Oto heroizm! Nawet Olbinett, lokaj lorda Glenarvana, posiada wszystkie cechy mitycznych pół-bogów: „śniadanie na stole” — mówi Olbinett, podając strudzonym wędrowcom, którzy znaleźli schronienie na szczycie wybuchającego wulkanu, ochłapki z uczty śmiertelnej zamordowanego ludożercy. Wierny sługa mógłby się choć raz załamać po tylu, tylu dramatach. Ale Olbinett o niebo przerósł Eneasza, który ze zgrozą („animus meminisse horret”) opowiadał biednej Dido o upadku Troi.
Niestrudzeni poszukiwacze kapitana Granta nie znali „nerwów”, psychoana-