jaciel młyn każdy wyraz jej i każdą nutę powtarzał, tylko, że jeszcze składniej i piękniej. I czy podobna było nie kochać go, choć wyglądał jak straszna głowa niebywałego zwierzęcia, na kilkunastu nogach osadzona? choć ział z paszczy gorącem i pyłem, a wył i trząsł się jakby jadących groblą chciał pogruchotać ogromnemi kołami?
We święta młyn cichnął. Tylko zardzewiałe chorągiewki na dachu skwierczały żałośnie, a przy stawidłach[1] szemrały cienkie strumienie wody, z płaczem upadając na śliskie koła. Wówczas, jeżeli latem wieczór był ciepły, siadała Małgosia do czółna i płynęła het! na ogromny staw, skąd tylko było widać wierzchy młyna.
Tu, zadumana nad głębią, gdzie jak cienie mknęły ryby okrągłookie, przysłuchiwała się szelestom tataraku na kępach, krzykom zwołujących się ptaków wodnych, albo, zwiesiwszy głowę na krawędź czółna, patrzała, jako z dna stawu wypływają gwiazdy jedna za drugą, a na powierzchni fali drży długi snop księżycowego światła. Niekiedy widywała cieńsze od pajęczyny szaty, które dziewice wodne wieszały na kroplach nocnej rosy... To welon... to płaszcz, a to... suknia powłóczysta... Płynęła ku nim, lecz wiatr odrzucał je na łąkę, nad którą wnet tworzyło się jezioro mgły srebrno-białej, pełne pląsających blasków i cieniów... Kto się tam bawił i dlaczego jej nie dopuszczano?...
Tymczasem nadchodziła północ. Łódka po-
- ↑ Stawidła = zastawa do zatrzymywania lub puszczania wody na koło młyńskie.