białości rozgrzanego. Milczał jednak stary, widząc, że majstrowi pali się robota w ręku, i że, choć pobaraszkuje[1] chwilkę, to jak zacznie kuć — aż ziemia stęka!...
Naprawianie trwało parę dni. W ciągu tego czasu kowal i młynarzówna zaprzyjaźnili się bardzo, a wieczory przepędzali stanowczo razem, i tylko we dwójkę, bo uspokojony Stawiński począł znowu zajmować się interesami i na córkę mniej zważał. Otóż ostatniego wieczoru, siedząc pod chatą na ławce, taką młodzi prowadzili rozmowę, półgłosem coprawda, bo im tak szło najskładniej.
— To pan Józef mieszka o pół mili za miastem, na górce? — spytała dziewczyna.
— Ale! ale!... na onej, co do łąki idzie, co to jest płot chróściany i trochę drzewin — odparł kowal.
— Jakiby tam sad był! Zarazbym nasadziła buraków, kartofli, fasoli i kwiatów, żeby to moje!
Kowal spuścił głowę i milczał.
— I chatę pan Józef ma ładną. To ta, co przy niej studnia z żórawiem?
— Jużci że ta, ale co nie ładna, to nie ładna!... Niema komu dbać o nią...
— Żeby tak na mnie — mówiła Małgosia — obieliłabym ją, jak się patrzy, w oknabym dała firanki i doniczki, w izbie zawiesiłabym wszystkie te obrazy, co mam... Czemu pan Józef tak nie zrobi, zarazby mu przecie było weselej?...
Kowal westchnął.
- ↑ Baraszkować = żartować, bawić się.