wane, chaotyczne[1], natrętne, kipiało w głębi jego drobniutkiej, ledwie budzącej się egzystencji[2]. Nie umiał wskazać, skąd przychodzi głód, a skąd biały kolor, albo łoskot młotów, bijących w kuźni. Czuł tylko zmęczenie i kwilił biedak, drżąc z zimna. Jedyną rozrywkę jego stanowił sen, który mu co chwila przerywano i — możność ssania. To też ssał jak pijawka, spał i krzyczał, a ludzie dorośli kiwali głowami nad jego niedołęstwem! Słyszycie?... niedołęgą nazywali osobę, która w tak straszny odmęt wpadła i tyle spraw obowiązaną była załatwić!...
W tej epoce[3] Staś nie odróżniał jeszcze swej matki od siebie samego, a gdy mu się jeść bardzo chciało, ssał wielki palec własnej nogi, zamiast matczynej piersi. Śmiano się z tego, choć znamy przecież ludzi pełnoletnich i rozumnych, którzy, zamiast własnej dwudziestogroszowej laski, zabierają cudze, dwurublowe kalosze...
Po ciężkiej pracy i kilkomiesięcznych doświadczeniach doszedł Staś do wielkich rezultatów. Udało mu się uchwycić różnicę między swoją nogą a krawędzią kołyski, a nawet między łonem matki a sienniczkiem. W tym czasie był już bardzo mądry. Wiedział, że głód morduje go od strony nóg, że w jednych punktach głowy koncentrują[4] się wszystkie możliwe hałasy, w drugich — wszelkie barwy, i że trzeci punkt służy do ssania.
W kilka miesięcy później porobił jeszcze wię-