— Jakże? to ty go będziesz walił?
— Co go nie mam walić, kiedy on będzie taki wisus, jak ja.
— Widzicie go!... — krzyknęła matka, tuląc syna. — A skądże ty wiesz, że on będzie wisus?...
— Niechnoby nie był... tobym go dopiero prał!... — odparł dobrodusznie kowal.
Ponieważ w tej chwili Staś zaczął krzyczeć, rozgniewał więc matkę i nagiął ją do opinij ojcowskich. Rodzice nie sprzeczali się już, uznali środek za niezbędny i zawiesili dyscyplinę na ścianie, między świętym Florjanem, który od niepamiętnych czasów jakiś pożar gasił, i zegarem, który od dwudziestu lat napróżno usiłował chodzić dobrze.
∗
∗ ∗ |
Niezależnie od pierwszych zasad moralności, opartych na sarniej nóżce, starał się kowal o nauczyciela dla syna. Był wprawdzie we wsi stały pedagog[1], ale ten więcej zajmował się pisaniem denuncjacyj[2] i próbowaniem dobroci wódek, aniżeli elementarzem i dziećmi. Chłopi i Żydzi gardzili nim, a cóż dopiero Szarak, który nie myślał bynajmniej obciążać nauczyciela edukacją swego syna, lecz odrazu zwrócił się do organisty.
— Ma teraz Staszek piętnaście miesięcy — myślał kowal — za jakie trzy lata matka nauczy go czytać, a za cztery — trzeba go oddać organiście...