— Dajta spokój, panie Szaraku!... Co to bić?... bić nie każdego wypada... On-ci także duchowna osoba i zaraz po wikarym pierwszy!... Jeszczeby was Bóg skarał...
— Nic mi nie będzie!... — odparł kowal.
— No, że wam nic... Ale macie żonę, dziecko!...
Ostatnie wyrazy cudowny wywarły skutek. Na myśl o żonie i dziecku, rozbestwiony kowal uspokoił się i nawet usiłował stłumić w sobie uczucie zemsty. Jużci co prawda, to prawda, że organista idzie zaraz po wikarym; a nużby się Pan Bóg za obicie go rozgniewał i na żonie lub dziecku krzywdy dochodził?...
Wyszedł z karczmy okrutnie markotny.
— O! z temi dziećmi — myślał — to ci kłopot!... Mam dopiero jednego, a już muszę suszyć głowę o wynalezienie nauczyciela, tracić pieniądze na miód!... Jeszcze mnie zato przy ludziach poniewierają, i swego oddać nie mogę, bo mi o dziecko strach... Oj! Stachu, Stachu!... żebyś ty choć wiedział kiedy, co ja za ciebie wycierpiałem!... Daj Boże, żeby mnie choć żona nie zbeształa!...
W domu nie obeszło się bez hałasu, ale odtąd Szarak jeszcze bardziej kochał syna, o którego edukacji myślał tak wcześnie, i za co mu na głowie flaszkę miodu rozbito. Poczciwy kowal w parę miesięcy zapomniał o swojej krzywdzie, lecz strasznie było mu przykro, że się pogniewał z organistą, jedynym mężem, który mógł pokierować wychowaniem synka, co już sam chodził, gadać umiał i wogóle niepospolite okazywał zdolności.
Strona:Bolesław Prus-Przygody Stasia.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.