sobie: «Gadaj ty zdrowa, a ja, co wiem, to wiem, że ile razy sienniczek Staszkowi suszyć wypadło, tyle razy dostawał chłopak takie bicie, że w kuźni słychać było!...»
Tak sobie myślał Kurta pyskaty, ale milczał, wiedząc, że od najlepszych racyj[1] mocniejszy jest — ożóg, którym wszyscy domownicy, a gospodyni najpierwsza, mitygowali jego psie pretensje[2].
Staś tymczasem tarł oczy tłustemi pięstuszkami i lniano-włosą głowę pokładał na ramieniu matki. Gdyby umiał mówić rozsądnie, niechybnieby jej powiedział:
— Macie mnie kłaść, to kładźcie, bo po tym garnczysku kaszy z mlekiem dobrze człowiekowi spać się chce!...
Chłopiecby już sam zasnął z własnego przeświadczenia, ale matce wydawało się, że go usypiać potrzeba, więc znowu huśtała go i lulała, śpiewając:
Cóżeś wskórała,
Żeś wędrowała
Po zielonej olszynie?
Jam choć to zyskał,
Iżem się wyspał
Na puchowej pierzynie!...
Dopiero gdy jej zaciężył i wetknął głowę między ramię a piersi, położyła go na płachcie, targnęła Kurtę za mokry język i, oglądając się, poszła w głąb sadu.