Kowalowej zdawało się, że odpowiedział na to krótki, niewyraźny szelest, jakby kto kij ciągnął po piasku. Potem znowu nastąpiło kilka kroków i stukanie, połączone z owym osobliwym szelestem.
— Psia wiara! — mówił głos gniewnie. — Tak mi się wywdzięcza, żem mu tyle świata pokazała!... Zgniłby gdzie pod płotem, alboby się palił w żarze, jak dusza potępiona, żeby nie ja... Durny!...
Zaszeleściło znowu.
— A durny jesteś! mówię ci. Z pastuchami tobie najlepsza kompanja[1], nie ze mną... Byłbyś mądry, gdyby cię psy zgryzły, albo na świńskich kościach połamali. Kuternoga!...
Kowalowa podniosła się i o kilkanaście kroków od płotu ujrzała na drodze zgrzybiałą starowinę z wysokim kijem w ręku, a z pod chusty wymykały jej się dwa siwe kosmyki, trzęsące się razem z głową.
— Komu tak, matulu, klniecie?... Grzybino!... — zawołała ze śmiechem Szarakowa.
Stara zwróciła się do niej.
— To wy, kowalowa?... — rzekła, idąc do płotu. — Niech będzie pochwalony!... A ja właściwie też do was chciałam wstąpić... od ojca, i byłabym na śmierć zapomniała przez tego Judasza!...
Mówiąc to, podniosła swój kij i potrząsnęła nim gniewnie.
— Cóż tam tatunio do mnie nakazał? — spytała prędko Szarakowa.
— A no... plącze mi się przy nogach i nietylko
- ↑ Towarzystwo.