— Wykrętacz! — przerwała kowalowa. — A dawne to czasy, kiedy to gadał, co w Piśmie Świętem stoi, że kowale i kominiarze od Kaina i od Chama pochodzą i że się rodzą na bratobójców?... Bodaj on sczezł!...[1]
— No, jeśli tak w Piśmie Świętem stoi, to organista temu nie winien — zauważyła stara.
— Szczeka! — zawołała w uniesieniu Szarakowa. — My także wiemy, co gdzie stoi... Od Chama pochodzą chłopy, a mój przecie nie chłop, a od Kaina Turki, a mój przecie nie Turek! Nikogo nie zabił!...
Grzybina lubiła popisywać się wiadomościami wobec «potomków Chama», tym razem jednak milczała dyskretnie[2], pamiętając, że ma do czynienia z osobą piśmienną, z kowalową, a do tego — córą młynarzy Stawińskich!
— Wstąpcie do chaty, odpocznijcie — rzekła nagle gościnna Szarakowa, patrząc na zmęczoną staruszkę.
— Nie mogę! — odparła baba i pochwyciła kij. — Muszę iść do Mateuszowej, krowę jej okadzić, bo ją rozdęło... No! — dodała, wstrząsając kij — a ty się dobrze sprawuj na resztę drogi, bo cię...
— Co wy gadacie?... — ostrzegła ją kowalowa.
— A co nie mam gadać? To niech bestja skacze prosto, a nie powłóczy się jak pijany...
— Wasze to nogi, matulu, nie statkują, kij temu nie poradzi!