czała. Jeszcze chwila — i pęknie nitka, a razem z nią serce i życie biednej matki!
Powozik stopniowo malał i tonął między chwiejącą się zielenią drzew. Już jest taki — jak ptak... Teraz na chwilę znowu znikł, lecz znowu się pokazał... Znowu znikł...
Szarakowa przetarła oczy, pełne kurzu i łez. Nie widać nic!... Wybiegła na środek drogi. Nic... Przeszła na drugą stronę... Coś wdali mignęło, lecz wnet znikło... Wyczerpana z sił, przywalona bólem, upadła twarzą na ziemię i, zwinięta w kłębek, poczęła wyć, jak samica, której od przepełnionych piersi oderwano szczenię.
Wówczas na pagórku, gdzie ją takie nieszczęście spotkało, ukazał się konik w hołobli[1], a za nim świątobliwie ogolona fizjognomja, należąca do człowieka, który siedział w niewielkiej, lecz mocno trajkoczącej bryczce. Szarakowa nie słyszała turkotu, nie widziała podróżnika, ale zato on spostrzegł skurczoną postać ludzką na drodze i zatrzymał konia.
— Pijana, czy umarła?... — myślał ogolony uroczyście wędrowiec. — Cholery dostała, czy ją kto zabił?... Jechać, czy wrócić?...
Patrzący z wysokości swego siedzenia na padół ludzkiej nędzy, lękał się zbójców, cholery i sądów i już pociągnął za lejce, aby skręcić, gdy wtem — przyszła mu na myśl Ewangelja na niedzielę 12-tą po Świątkach, zapisana u św. Łukasza w rozdziale 10, o zranionym i Samarytaninie: «A przystąpiwszy, zawiązał rany jego, nalawszy
- ↑ Hołobla, hołoble = dyszle po obu bokach konia.