— Wstępowałeś do sąsiadów?
— O, nie!... — odpowiadał. — Wracam prosto z biura.
— Ach!... — kończyła pani, żałując w duchu, że mężowi do owego biura nie towarzyszy stangret, a przynajmniej jaki chłopczyna.
Nie miniemy się z prawdą, nadmieniając, że i znajomi sędziego, a najbardziej damy, podzielały do pewnego stopnia wątpliwości pani Łoskiej co do niewinnego trybu[1] życia jej małżonka. Sława, raz zdobyta, trwa wiecznie!
W dniu, w którym zdarzył się opowiedziany wypadek na drodze, pan Łoski wracał do siebie około drugiej po południu. Spraw w sądzie miał dziś niewiele, w domu oczekiwało go kilka osób z sąsiedztwa, więc pośpieszał. W chwili, gdy Szarakowa przyczepiła mu wózek do biedki, zastanawiał się nad procesem dwóch gospodarzy o kurę; później myślał o sposobach zabawienia swoich gości, i ani przypuszczał, że może się stać niewinnym powodem ciężkiego zmartwienia kowalowej i przedmiotem uciechy dla sąsiadów.
W końcu lasu droga do majątku sędziego zbaczała od gościńca na lewo. Łoski wjechał na nią bez przygody i wydostał się na otwarte pole. W jednem miejscu kilku ludzi kopało rów, i sędzia zauważył, że ludzie ci z wielkiem ożywieniem pokazują sobie nawzajem jego biedkę.
Później spotkał babę z małym chłopcem, którzy zatrzymali się na drodze i tak szeroko otworzyli
- ↑ Tryb = sposób.