usta, jakgdyby mieli zamiar połknąć gniadego konia razem z powozikiem. Te znaki podziwu niezmiernie pochlebiały sędziemu, który z pociechą przekonał się, że ulubiony jego ekwipaż zaczyna zwracać uwagę.
Staś, z początku zachwycony prędką jazdą i podskakiwaniem wózka, znudził się i zasnął, marząc pewnie o figlach Kurty i pocałunkach matki. Niebawem biedka, stuknąwszy o próg bramy, wjechała na podwórze.
Przede dworem, wśród kwiatów, pod płócienną werendą[1], pani sędzina i towarzystwo dam i mężczyzn czekało na gospodarza. Sędzia spostrzegł to i, pragnąc zajechać z szykiem, postanowił okrążyć dokoła duży gazon. Ściągnięty lejcami, koń począł wyrzucać dogóry piękny łeb i przebierać nogami do taktu. Sędzia, nie chcąc być gorszym od niego, także wyprężył nogi, wyprostował się wdzięcznie i przybrał postawę dżentelmana[2].
Rzeczywiście obrachowany efekt[3] nie zawiódł go. Gdy bowiem, okrążając dziedziniec, znalazł się naprzeciw werendy, całe towarzystwo poczęło klaskać, wołać: «Brawo!» — i manifestować[4] różne inne oznaki zadowolenia.
Łoski ściągnął lejce jeszcze mocniej, koń wyrzucił łbem jeszcze zręczniej, biedka i przyczepiony do niej wózek z dzieckiem toczyły się jeszcze uroczyściej, a aplauzy[5] widzów przybrały pozory sza-