— To też sędzia akurat dwa lata dla publicznego dobra!... — huknął tubalnym głosem pułkownik.
— Ależ panowie, to musi być omyłka!... — tłumaczył się zmienionym głosem nieszczęśliwy sędzia.
— W takim adresie nie może być pomyłki! — wtrącił niepoprawny pułkownik. — Ale niema co mówić, chłopiec śliczny, jak malowidło!
Korzystając z rejwachu[1], pani Łoska wymknęła się do pokoju. W kilka minut wróciła stamtąd z mocno zaczerwienionemi oczyma, ale już spokojniejsza i jakby zrezygnowana. Za nią toczyła się stara, gruba szafarka.
Gdy sędzina drżącemi rękoma wydobyła Stasia z wózka i oddała go szafarce, biedny mąż niezwykle pokornym głosem zapytał:
— Co z nim myślisz robić?...
— Przecież go nie oddam na folwark...[2] — odparła cicho żona, z odcieniem wyrzutu w głosie.
Usłyszawszy to, młode panie zarumieniły się, starsze spojrzały po sobie, nawet mężczyźni spoważnieli, a pułkownik odezwał się:
— No, kochana sędzino, odkładając żarty na stronę, dobrze pani zrobisz, nakarmiwszy zaraz chłopca, który musi być głodny. Swoją drogą jednak trzeba dać znać do parafji i do wójta, ponieważ jest oczywiste nieporozumienie, a rodzice tego malca muszą być w djabelnych opałach...