dział ją po raz czwarty kowalowi, a po raz piąty Jegomości.
W niedzielę, po nabożeństwie, Stawiński z córką i wnukiem, tudzież wszystkie młynarczyki wylegli na most, przypatrywać się jadącej od strony miasta jednokonnej bryczce, w której — o dziwo! — kowal Szarak siedział obok organisty Zawady, jak rodzeni bracia...
Stary młynarz obu pogodzonym przeciwnikom wypalił długą i nudną orację[1] o potrzebie wzajemnego przebaczania uraz, co w tej chwili było całkiem zbyteczne. Potem wezwał wszystkich na obiad, po obiedzie zaś doręczył organiście kwotę pięciuset złotych, jako bezprocentową pożyczkę na lat trzy. Skutkiem tego, organista często później powtarzał ludziom, w formie nauki moralnej, następującą sentencję[2]:
— Kochani bracia! Gdy rozpamiętywam swoje życie, widzę dokładnie, jako Pan Bóg miłosierny nigdy nie opuszcza ludzi takich, jak ja — cnotliwych i sprawiedliwych. In saecula saeculorum!
W poniedziałek organista był już przy kościele, Szarak w kuźni, Staś bawił się z Kurtą na podwórzu, pod okiem Magdy, a kowalowa pracowała w sadzie.
Około południa, przed ich dom zajechała furka, z której jakiś człek, nie z tej wsi, zdjął piękne kasztanowate cielątko z białą gwiazdką na czole. Ponieważ małoletni czworonóg widocznie bał się