ce się pod mojem oknem i wszystkie psy, romansujące na podwórzu.
Godzina 11. Gamy trwają.
Godzina 12. Gamy nie ustają.
Godzina 1. Gamy się potęgują.
Godzina 2. Gamy, psy i dzieci starają się zagłuszyć katarynkę, bęben i fujarkę, grające razem coś z Trubadura.
Godzina 3. Nastaje na parę minut względna cisza, podczas której (znowu pod mojem oknem) słychać głos wołający:
— Adolf! Adolf!... chodź ty gałganie na obiad!
Ponieważ Adolf nie zjawia się na pierwszy sygnał, solo więc powyżej opisane trwa niekiedy aż do ochrypnięcia, nie tylko tych, którzy krzyczą, ale nawet tych bezstronnych a nieszczęśliwych świadków, którzy słuchają krzyku.
Dla wyjaśnienia kwestyi muszę tu dodać, że ów Adolf, wzywany tak wielkim głosem, jest mniejszy od tylnej nogi wyplatanego krzesełka i że nigdy niema czasu schować tam gdzie należy swojej chusteczki...
Od 4 do 6 wieczór każdy dobrze myślący literat siedzi pod werendą Semadeniego i delektuje się za kop. 15 filiżanką kawy czarnej tudzież kuflem wody z lodem i z rurką. Gdy, skutkiem ziewania, oblicza gości stają się podobnymi do bram zajezdnych domów, wówczas następuje odwrót, połączony z mocnym zamiarem wzięcia się do pracy około godziny dziesiątej.
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.