ustanie, lecz nadto, jak najczęściej na pochwały podobne zasługiwać będzie u-s-i-ł-o-w-a-ł-a.
— Skończże pan nareszcie!...
— Już tyle razy mówiłem, żeby mi głowy nie zawracać!
Tą ekscytującą i na nowo zapładniającą okoliczność ogół...
— Jaki ogół?...
— Ja i ogół jedno jesteśmy.
Otóż ogół zawdzięczyć powinien niejakiemu p. E. L., autorowi gruntownego i wyczerpującego kwestyę artykułu: O honoraryach literackich, który miał się kończyć w sposób następujący:
„Chociaż więc Calderon i Klonowicz umarli w szpitalu, Walter-Scott jednak za honorarya pałac sobie wystawił, ja zaś za artykuł niniejszy dostałem tyle, ile Mickiewicz za Konrada Walenroda.“
Tak się miał skończyć, ale nie skończył; według jednej wersyi dlatego, że autor wyjechał do wód, według zaś innej dlatego, że redakcya nie chciała dopuścić, aby w jej piśmie uwłaczono w podobny sposób największemu z poetów naszych.
To, co napisałem dotychczas, niech myślącemu czytelnikowi wystarczy za lekki deszczyk, zwykle poprzedzający burzę, do której przystępuję obecnie.
Dnia 22 czerwca, przy akompaniamencie piorunów, spadł na Łomżę grad, według niektórych dochodzący wielkości „kurzego owocu.“ Razem z gradem spadły tamże rozmaite kamyki z powierzchnią opaloną, a co najważniejsza, kawałek skorupy garnka z cyfrą 2.
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.