potomków Adama, nastrajają o pół tonu wyżej niż zwykle swoje poglądy na społeczne stanowisko kobiety. Jest to przegrywka, która dla mężów krnąbrnych znaczy, że na cały tydzień muszą uciekać przed domem, jak dyabeł przed święconą wodą, — która mężom potulnym wskazuje, że będą potrzebniejsi dziś, niż kiedykolwiek, — a która wreszcie dla wszystkich jest wstępem do powiększenia wydatków na mydło, szynki, mąki, prasowane i nie prasowane drożdże i t. d.
Jeżeli godny pożałowania czytelniku jesteś mężem, który, w walkach przywiązanych do stanu małżeńskiego, wyniósł odrobinę własnej godności, wówczas niezwykłe przesuwanie mebli i pluskanie wody przypomni ci, że jak na Wielki Poniedziałek śpisz zadługo. W tych warunkach nie pozostaje ci nic innego, jak tylko, uratowawszy kamasze z powodzi, wyjść co rychlej do miasta, nie pytając nawet o to, czy będzie obiad i o której godzinie.
Lecz jeżeli, nieszczęsny czytelniku, należysz do rzędu tych „dobrych, ukochanych mężów,“ którzy o tyle są wyżsi od swoich zegarków, o ile piękniejszy zamieszkują pantofelek, wówczas... ach! wówczas...
Posłuchaj!
Ona. Franusiu, czy ty śpisz?
On. Co?... co?... kto tu?... co tu?...
Ona. Spij! śpij! ja cię nie budzę, tylko...
On. Ach! to ty aniołku?... Czego chcesz?...
Ona. Nic! chciałam się tylko zapytać, czy nie jesteś bardzo zmęczony, bo... bo my tu nie możemy szafy przesunąć...
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.