Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

rzemiosł, niż bezładną zbieraninę przedmiotów, począwszy od pałki, którą Kain zabił Abla.


∗                              ∗

Wyobraź sobie, miła sercu mojemu panno Zofio, sytuacyę następującą:
Jesteś, dajmy na to, nauczycielką prywatną i wybrałaś się do Warszawy karetką albo jakimś innym tego rodzaju mechanizmem.
Jedziesz tedy do Warszawy i przy końcu podróży stajesz się przedmiotem podziwu dla swoich współmęczenników (czytaj: współpodróżników), którzy uważają, że w drodze jesteś dziwnie smutna i nic nie jesz.
Ha! kiedyś smutna, to smutna, jeżdżący bowiem karetkami nie mają wcale powodu do wesołości. Nie jesz nic i nie pijesz, tem gorzej dla oberżystów; widocznie musisz nie mieć apetytu.
Tak sobie myślą ludzie rozsądni, a tymczasem karetka wjeżdża na podwórze i pocztylion zaczyna prosić na piwo.
Ten dał czeskiego, ów piątaka, inny dziesiątkę — lecz ty, panno Zofio, nie dałaś nic, choć woźnica zrobił ci już trzy stosowne wzmianki.
— Zakochana! — myśli ładnie upomadowany pomocnik kancelisty.
— Oszczędna! — mówi kapitalista, którego nos czuje wielki popęd do brody.
— Skąpa... bodajeś nogi połamała!... — mruczy pocztylion.