Oto krótka historya ostatnich kilku dni mego żywota.
W połowie lipca sprzedałem powieść i wziąłem za nią taką masę pieniędzy, że po prostu nie wiedziałem, co z niemi robić.
Nie wiedząc, co robić z taką masą pieniędzy, zabrałem się do czytania Times’a, z którego dowiedziałem się, że 21 lipca odbija od brzegów angielskich pancernik Phoenix i wyjeżdża do Ameryki...
Na drugi dzień byłem już w Berlinie, a następnie przez cały tydzień nie widziałem nic więcej, tylko niebieskie niebo nad głową, szare fale oceanu pod nogami, a gdzieś tam, na odległym widnokręgu, ogromne stada wielorybów, wysiadujących lub uczących pływać swoje pisklęta.
Okręt nasz dawniej nazywał się Aryadną; ponieważ jednak parę razy zatonął, raz wyleciał w powietrze, a kilka razy okazał się niezdatnym do żadnego użytku, nazwano go więc Phoenixem, to jest takim, który się z własnych popiołów odrodził.
Bojąc się jak ognia tunetańskich korsarzy, o których czytałem w Robinsonie Kruzoe, temu a nie innemu statkowi powierzyłem drogocenne moje życie, ponieważ na oko zdawał się być dobrze uzbrojonym.
Jego pancerz był gruby na 11½ cali angielskich, a armaty tak wielkie, że gospodarze warszawscy w wylotach ich śmiało urządzić by mogli mieszkania dla osób średniego wzrostu. Szczęściem obeszło się bez napadu korsarzy, a jedyny pożytek z armat był ten, że na piętnastej z nich, (licząc od
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.