Któż odgadnie myśli, snujące się po głowie, której reszta czapki nie może zabezpieczyć od deszczu? Kto policzy, ilu złodziei, rozpustnic, a nawet morderców płodzi jedna noc jesienna?...
Ile to już nocy takich przespała Warszawa, nim powstał w niej projekt domu noclegowego, a ile to jeszcze napisze się artykułów w tym przedmiocie, do czasu zanim dom podobny otworzy macierzyńskie objęcia dla tych wyrzutków, przed którymi wszystkie drzwi są zamknięte.
Dziś niema noclegowego domu i jest dobrze, o dobrze!... przynajmniej dla tych, którzy nie czują jego braku. Przyzwoity mieszkaniec miasta, odczytując dzieje człowieka bez dachu, uważa go za wybryk fantazyi kronikarza, który postanowił mącić pokój ludziom uczciwym, lub denerwować stare histeryczki. Na nieszczęście jednak nie jest to fantazya.
Pomińmy już bowiem to, że nawet p. Rotszyld wiedeński nocował raz na ulicy, i to, że w noclegowym domu berlińskim spotykano baronów i hrabiny, a wreszcie i to, że w zimie wiele osób przyjmować muszą cyrkuły. Pisał „Wiek,“ że nie dawniej, jak przed kilkunastu dniami i nie dalej jak w dzielnicy Ujazdowskiej, poza szpitalnymi budynkami, policya w nocy znalazła sto kilkadziesiąt indywiduów, kryjących się w jakichś dołach i dziurach. Nie brak nam więc ludzi bez dachu.
Nie możemy przypuścić, aby Warszawa, dowiedziawszy się o faktach podobnych, nie zapragnęła im zapobiedz i nie postarała się o wzniesienie noclegowego domu.
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.