zór bryłowatości i, uderzone kijem, wydają dźwięk metaliczny. Mimo to jednak (i któżby się spodziewał!), nie są bynajmniej piecami, ale tylko obrazami pieców: w piecach bowiem prawdziwych paliłoby przecież towarzystwo, a te są zimne, jak lody!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Biedni artyści.
Nie dość, że cyfry, wystawione na obrazach wyrażają raczej wasz szacunek dla sztuki, aniżeli cenę, za którą gotowibyście się ich pozbyć — nie dość, że mimo to, owe ukochane dzieci wasze doczekają się na wystawie czerstwej, lecz poważnej starości — lecz jeszcze lada pismak ostrzy sobie na nich zęby i do reszty zniechęca już i tak zapatyzowaną publiczność!
Ludzie kochani! O bodajbym miał tylko tyle złego, ile go wam życzę, lecz trudno! Ryba rybą, ptak ptakiem, wydawca literatem, a literat malarzem żyje.
Lecz aby przekonać was, że i mnie bieda wasza ciąży na sercu, ogłoszę następujący projekt:
Przemysłowcy! handlujący i wszelkiego rodzaju filistrowie!
Żywot malarzy naszych, pomimo sławy, jaką krajowi przynoszą, mimo zadowolenia, jakie oczom sprawiają, ciężki jest. Utrzymują się oni bowiem nie z tych płócien, w które każdy z nich część swej istoty przelewa, ale z drzeworytów, lekcyi rysunków, a bodaj czy nie... z malowania szyldów.