Zazwyczaj pocztylion ma pod swą pieczołowitą opieką dwie pary koni. To też, gdy na trakcie jest jazda, często się zdarza, że indywiduum, które przed pół godziną powróciło z sześciomilowej podróży, natychmiast wybrać się musi do powtórzenia jej na nowo.
Jak to przyjemnie musi być onemu mężczyznie, gdy z mrozu, deszczu lub zawiei, ułoży się na swym barłogu w stajni, gdzie bywa ciepłej niż: „w inszej gorzelni!“ Drzemał on nieborak całą drogę na bryce, to też teraz gdy dopadł pościeli, śpi jak zarznięty i w sennem majaczeniu wyobraża sobie, że jest co najmniej sekretarzem...
Wtem: tra la la la la!... słychać trąbkę. Kolej akurat wypada na marzyciela, bo inni już wyjechali... Pocztmajster, sekretarz i żydek roznosiciel wypadają do stajni, zakłucają jej cichy spokój, porywają naszego bohatera za ręce i nogi, gwałtem stawiają na podłodze i...
— Machaj, Jędruś!
Pocztylioni tworzą klasę ludzi, którzy klną jak nikt, klną tak, że aż niekiedy pękają żelazne osie omnibusów. Niema się czemu dziwić! życie bowiem nie usposabia ich do słodyczy i dobrych manier.
Przed kilkoma tygodniami dr. Janiszewski opisał w Kuryerze Lubelskim przygodę pocztyliona Roszkowskiego, który wysłany będąc ze sztafetą wśród ciemnej nocy, wywrócił się z biedką i złamał nogę. Mimo to, wsiadł znowu na swoją torturę przy pomocy dobrych ludzi i zawiózł sztafetę.
Szanowny doktor, cytując ten fakt, bardzo sprawiedliwie zażądał zastąpienia biedek mniej
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.