Ktoś bowiem, na przykład, z obawy aby nie zepsuły się nagromadzone przez oszczędność zapasy gospodarskie, po wieczornym spacerku, zjada kawałeczek węgorza, odrobinę szynki, parę sardynek, które już tydzień prosiły się o to, i, mniej niż ćwiarteczkę dojrzałego melona z cukrem.
Potem zapala fajkę, a wypaliwszy ją, idzie spać z najweselszem pogwizdywaniem.
Położywszy się do łóżka, według prawideł przyjętych w ucywilizowanym świecie, czuje, że zasnąć jakoś nie może.
— To te kłopoty gospodarskie i polityka! — myśli, przewracając się na drugi bok.
Lecz i na drugim boku nie lepiej. Obywatel nasz ma lekką gorączkę i w półsennem marzeniu widzi same okropności...
Około drugiej po północy, bez żadnego powodu przychodzi mu na myśl wyraz: Bismark. Jednocześnie czuje jakieś ciśnienie w dołku, które po kilku minutach przechodzi w ból nieznośny.
— Żono!... żono!... umieram!...
— Czyś zwaryował, kochany Franusiu? — pyta żona, zapalając światło.
— Kur... kur... cze!...
Żona truchleje.
— Gdzie kurcze?... — woła nieszczęśliwa, myśląc w tej samej chwili o wszystkich niepocieszonych wdowach, które codzień przychodzą do niej na pogawędkę o cnotach nieboszczyków mężów, oziębłości dzisiejszej młodzieży, tudzież na kawę ze śmietanką i świeżą bułeczką po południu.
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.