wateli miasta, a publiczność uwolni od odczytywania i rozpamiętywania traktatów o nieuczciwości lekarzy! Od tej chwili tak że ludzie majętniejsi nie będą potrzebowali wyjeżdżać i wywozić pieniędzy za granicę, nic im już bowiem nie przeszkodzi chorować na niestrawność i w Warszawie.
A teraz słóweczko o przesądach rodziców.
Niezbyt dawno pewna matka nadesłała nam list, pełen gorzkich uwag, w kwestyi, nazwanej przez nią „wyzyskiwaniem uczennic.“ Wyzyskiwanie to — mówi matka — objawia się w formie składek, jakie pensyonarki robić muszą na benefis swoich przełożonych, nauczycielek, a nawet koleżanek.
Dziś — mówi matka — płacimy parę złotych na jakiś album kosztowny, jutro na fotografię, pojutrze na haftowaną poduszkę, a innego dnia na nabożeństwo żałobne. Zapał uczenic posuwa się nie kiedy tak daleko, że w pewnem mieście gubernialnem, wdzięczne pensyonarki kupiły przewodniczce swojej dojną krówkę z prawdziwem cielątkiem!
Gdybyśmy zsumowali wszystkie składki, które dzieci nasze na rozmaite uroczystości i cele wnosić muszą w ciągu pobytu na pensyi, wówczas okazałoby się, że za pieniądze te możnaby utworzyć bardzo przyzwoitą biblioteczkę, lub jakiś gabinecik narzędzi fizycznych, jakąś kolekcyę rysunków, okazów zoologicznych, mineralogicznych i botanicznych. Na nieszczęście jednak nikt o podobnych rzeczach nie myśli!...
Mój Boże! — wykrzykniesz zapewne na współkę ze mną czytelniku — jaki to kraj przesądny!... Raz
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.