i szerokości miejsca, rozmawiasz ze sternikiem starym wilkiem morskim, lub — przypatrujesz się majtkom zawieszonym na wyższym maszcie statku!
Niekiedy, pod płową falą mignie jakiś cień purpurowy... To wyspa koralowa!... Niekiedy z toni wód wynurzy się dziób papugi, martwe okrągłe oczy i kilka podobnych do węży — ramiom... To głowonóg... potwór chytry jak lis, nieubłagany jak komornik, a duży — jak sekwestratorski parasol na trzy osoby.
Niekiedy na widnokręgu zobaczysz strumień wody, bijący na kilkadziesiąt stóp w górę.
— Wodotrysk! — krzyczysz.
— Wieloryb! — odpowiada ci flegmatycznie ogorzały majtek na krzywych nogach, trzymający ręce w kieszeniach i fajkę w zębach.
Taką jest podróż wodna.
Przed kilkunastu laty, jeden z moich przyjaciół podróżował tym sposobem do Puław. W odległości półtory wiorsty od kresu podróży, statek osiadł na mieliźnie.
Była dziewiąta wieczór.
Kilku niecierpliwych, a między nimi mój przyjaciel, zażądali aby ich na ląd wysadzono. Dano im łódkę pod kierunkiem doświadczonych marynarzy.
Wylądowali o wiorstę drogi przed Puławami.
Znając miejscowość, śmiało poszli naprzód. Na drodze ich rozścielał się ciemny i gęsty las. Odważni młodzieńcy bez wahania zapuścili się w jego wnętrze.
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.