Dobywam zapałkę i dopiero przy blasku jej dowiaduję się, że pan Cybuchowicz, obywatel, utrzymujący się przy familii z własnych funduszów, mieszka pod Nr 15. Jednocześnie mam przyjemność być zwymyślanym za nieostrożne obchodzenie się z ogniem, przez jakiegoś pedogryka, który prawdopodobnie pełni obowiązki członka towarzystwa ubezpieczeń.
Teraz następuje pytanie: gdzie jest numer 15?
Domisko ogromne, istna arka Noego, w którym po parze czystych i nieczystych zwierząt z łatwością mogłoby się pomieścić. Są tu trzy piętra, antresole, suteryny i mieszkania na strychach — jest dziewięćdziesiąt okien, trzynaście sieni, ale mojego Cybuchowicza nie widać.
— Stróż temu zaradzi! — podpowiada mi fantazya.
Niestety! stróż, ta skrócona, lecz mimo to obszerna encyklopedya wiadomości gospodarskich, który wie, widzi i słyszy wszystko — wyszedł w tej chwili po węgle. Jego zaś hoża małżonka, której jędrne policzki noszą ślady zazdrosnej o swoje prawa miłości mężowskiej, z nieukrywanym niesmakiem połączonym z podniesieniem rąk do nieba, odpowiada, że nic a nic nie wie o mieszkaniach kawalerskich.
— Ależ mój przyjaciel jest człowiekiem żonatym.
— To niech tam sobie będzie!
Zawiedziony tak szkaradnie na mężatce, udaję się do panien. Jest ich sporo. Każda stoi przed własną sienią i suszy zęby „u okien z przeciwka,“
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/306
Ta strona została uwierzytelniona.