Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/326

Ta strona została uwierzytelniona.

Oto piękna dama, za którą niegdyś cały kraj szalał. U drobnych stóp jej składano klejnoty, za jeden uścisk rączki oddawano życie. Miała wówczas lat 20, oczy czarne, marmurową płeć, usteczka purpurowe. Działo się to w r. 1845... Jak ten czas zleciał i co on porobił z ludzi!... Połowa jej wielbicieli śpi już w grobach, trzej jeżdżą wózkami a najzdrowszego i najstalszego, romantyzm przykuł do łóżka...
Spojrzyjmy teraz na gromadę literatów. Poprzednicy ich byli dowcipnisiami i wierszokletami, oni są filozofami i ekonomistami. Poprzednicy szli na maskaradę aby się zabawić, oni idą po to aby „obserwować.“ Poprzednicy myśleli o tem, aby zrobić coś wesołego; oni zaś myślą: z jakiejby tu sprawy zrobić kwestyę społeczną. „Nosy garbate“ ledwie, że na parę dni wystarczyły, a przecież dni takich, mamy aż 365 w roku!...
Ja wreszcie (ale nie ja, który to piszę, tylko ten filozof), miałem szczerą ochotę ubawić się. Posiadam zęby własne i dość zdrowe, do śmiechu zatem nie brakło mi kwalifikacyi. Profesorów się nie lękam, sklep ani ekonomia nie zaprzątają mi głowy.
I otóż była chwila w czasie maskarady, w ciągu której myślałem, że serce moje zostanie rozweselonem. Ba! żeby to tylko chwila... była tam i panna. Ale jaka!...
Wyobraźcie sobie figurkę o pół głowy niższą ode mnie, w jedwabnej sukni powłóczystej. Część jej oblicza zasłaniała wprawdzie czarna maska, nie tak jednakże, aby nie widać było pod nią oczu jak