ich słuchać nie chcą. Doszło w końcu do tego, że mi moja niewinność cięży jak ołów, skutkiem czego z każdym dniem coraz bardziej pochylam się ku ziemi.
Jeżeli tak dalej pójdzie, gotówem uwierzyć, że filologia nie jest kluczem do wszelkiej wiedzy, jak mnie zapewniali profesorowie i że wieczory wielkopostne nie są owemi zasadzkami, w które szatan łowi dusze ludzkie, jak twierdził wujaszek!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Przed laty mieszkał sobie w Paryżu pewny ex-żołnierz algierski — a wiodło mu się nie dobrze. Apetyt miał wielki, ale potraw bardzo niewiele; pracować sposobem zwykłym widać nie potrafił, kraść lękał się, a na wojenkę wracać nie miał ochoty, bo tam bywa niezdrowo.
Słowem — kwaśniał człeczyna pośród zgryzot. Nie raz obwiesiłby się, gdyby mu — powróz darowano; ale w Paryżu, niestety! tylko na Nowy Rok dają prezenta. Wyglądał więc cierpliwie Nowego Roku i powroza, a tymczasem chudł i myślał. Myślał, myślał i wreszcie wymyślił sposób — okpiwania