Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/417

Ta strona została uwierzytelniona.

Mocno bylibyśmy obowiązani p. Tarnowskiemu, gdyby cały słownik zwierzęcych i roślinnych metafor jedynego □ zechciał kiedy publicznie ogłosić. Jest bowiem wielkie prawdopodobieństwo, że nasz przedystylowany Robezpiereczek, zrobiłby się nieco przyzwoitszym niż dotychczas, na czem znowu ani literatura piękna, ani filozofia nicby chyba nie straciły.
Kiedym siadał do niniejszej gawędy, nad domem rozległy się grzmoty.
Początkowo uważałem je za pewien rodzaj ostrzeżenia dla siebie, wnet jednak ktoś wywiódł mnie z błędu, donosząc, że grzmiało nad całem miastem, a nawet błyskało się. Pioruny w marcu!... czy słyszano coś podobnego? I dziś jeszcze są cuda na ziemi i niebie, tak liczne i tak szczególne, że nie wiem, który bardziej podziwiać: czy marcowe grzmoty, czy to, że pewne pisma illustrowane dają portrety ludzi młodych, sławnych z tego chyba, że jeszcze zgrzeszyć nie mieli czasu. Przypuszczam, że te same tygodniki niedługo poczną zapełniać szpalty wizerunkami niemowląt, a wówczas... O jakżebym pragnął urodzić się po raz wtóry i żyć przynajmniej tak długo, ażeby mamka mogła mnie przedstawić właściwej redakcyi, w celu unieśmiertelnienia cudownego dziecięcia.


∗                              ∗

W tej chwili mam przed sobą roczne sprawozdanie Biura dla szukających pracy. Znacie tę bajeczkę? Więc posłuchajcie jej jeszcze raz.