Apropos walenia się domów:
Grześ X bardzo gorliwie interesował się bezpieczeństwem ogólnem. Zaraz po awanturach na ulicy Dzikiej, Pawiej i Nowo-Karmelickiej kupił sobie dwustrzałową lorynetkę i z nią obchodził wszystkie cyrkuły miasta, pilnie badając czy gdzie Boże broń! dach się nie zgiął, albo nie pękła ściana?
Przed paroma dniami wracał on, zapewne z architektonicznych studyów swoich, po północy do domu, w którym na drugiem piętrze skromną najmował ciupeczkę. Już brał ręką za dzwonek, nagle jakieś wieszcze przeczucie podniosło mu napełnioną podejrzeniami głowę do góry, skierowało oczy na jego własne okno i...
— Ściana pękła!... — wykrzyknął Grześ, dzwoniąc do bramy.
W dzwonieniu tem musiało być coś osobliwego, gdyż prawie w tej samej chwili pojawił się stróż zaspany.
— Walenty! — krzyknął Grześ — ściana pękła... pod mojem oknem od drugiego aż do pierwszego pietra.
— Może i tak? — odparł stróż, nie mający widać powodów do uważania kamienicy za niespożytą — Trza zbudzić rządcego.
Po tych słowach dwaj interesanci udali się do rządcy.
Stuk! puk! Rządca widać nie spał, zbudzono go więc łatwo i wytłomaczono powód.
— Mówiłem! — szeptał rządca, kłapiąc zębami i nakładając bardzo lichą szlafroczynę na chude ciało, jedyną spuściznę po rodzicach.
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.