Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

ponieważ szczeliny w parkanie otaczającym wymienioną posesyę są jeszcze zbyt wązkie.
Niemniej wpadła mi w oko Kaskada, znana zapewne choć ze słyszenia Warszawiakom. Lasek jej zdaje się być tak rzadkim, jak dowcip w felietonach „Wieku,“ sądzę jednak że z powodu zielonych łąk i wielkiej obfitości szemrzących wód, miejscowość ta jest jakby stworzoną na zakład leczenia kumysem.
W dalszym ciągu drogi zupełny brak woni karbolowego kwasu dotkliwie uczuć się dawał naszym ucywilizowanym nosom; szczęściem gęste tumany kurzu przypominały ogród Saski i łagodziły poprzednio wymienioną przykrość.
W sąsiedztwie łąk zauważyliśmy naturalne krowy, pielęgnowane przez pastucha w angielskim paletocie i w tem miejscu zadaliśmy sobie pytanie: po co też tu Wisła płynie, jeżeli na niej nikt nie stawia łazienek, ani mostów, ani wodociągów? Chyba po to, aby statki parowe miały gdzie pływać, a p. Fajans (brat) miał czem ukoić boleść swoją po stracie Muchy, przez zakład artystyczno-litograficzny jego brata poniesionej.
Jedynymi towarzyszami, jakich spotykaliśmy w podróży, byli powietrzni ptacy, wojskowi, dobrzy mieszkańcy miasta Warszawy, wreszcie reprezentantki płci pięknej, a między niemi kilka radykalnych emancypantek, które nawet bawełnianemi pończochami nie chciały swej samodzielności krępować.
Otóż i Bielany, cudny lasek na górze! Spadzista droga zdaje się być niewygodną dla koni,