wiedniej nazwy dla metody, za pomocą której uczciwi Warszawiacy manifestują swoją pobożność. Nie palą bowiem nikogo, głów nie ucinają nikomu, pierogów gotowanych nie składają ani pod dębem, ani pod żadnem innem drzewem, lecz kontentują się prostem zrzucaniem czapek żydkom w czasie procesyi Bożego Ciała.
Wprawdzie czapka nie należy do tych części organizmu, które szczególniejszą pieczołowitością otaczać należy; w każdym razie jednak zrzucanie takowej w biały dzień i na środku ulicy, jest do pewnego stopnia gwałtownem i nieprzyzwoitem wkraczaniem w granice indywidualności osób trzecich. Z tego to powodu, do czasu wynalezienia jakiegoś milej brzmiącego wyrazu, ten rodzaj praktykowania bogobojności, ośmielimy się nazwać ulicznikowstem, chociażby nawet termin podobny ściągnął na nas niechęć pewnej nader gustownie ubranej damy, która na placu Grzybowskim dopuściła się aktu zrzucenia żydowi czapki, motywując energiczny czyn swój potrzebą uszanowania prawideł przyzwoitości towarzyskiej.
Same jednak wynalezienie właściwego terminu nie rozstrzyga jednak kwestyi i z tego to powodu czujemy się obowiązanymi wypowiedzieć o niej parę ogólnych uwag.
W jakim celu, zarówno gustownie ubrana dama, jak i kilku obdartych gamoniów uprawiali metodę ulicznikowską? Czy może z pobudek religijnych?
Nie! Naprzód bowiem żadna w świecie religia nie wymaga ofiar z żydowskich czapek. Powtóre,
Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.