Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

dy, a zakończone sitkiem, przez które to, coby było w naczyniu, wylewałoby się na ulicę.
System jak widzimy prosty; ktoś tam wprawdzie zarzucał mu niepraktyczność, ale to drobny zarzut. Kupno podobnego statku kosztowałoby niewątpliwie parę rubli, ale i cóż to znaczy? Statek taki obciążałby wprawdzie powóz, ale i cóż to szkodzi? I za kupno naczynia i za obciążenie powozu będą płacili ci, którzy jeżdżą, nie zaś ci, którzy wożą, a jaki byłby szyk!
Spotykasz panie dobrodzieju dorożkę pierwszej klasy i pytasz: wolny? Wolny panie! A woda jest? Jest panie! A sitko całe? Całe, panie! I po takim dyalogu siadasz sobie jak zwykle i bierzesz pompkę do ręki, co już jest rzeczą arcy niezwykłą. Jedziesz, a pompujesz! jedziesz, a pompujesz! dorożka pędzi w cwał, woda leje się, jak z fontanny, a ty z rozkoszą przysłuchujesz się jak chodzący po flizach wytykają cię palcami i mówią: „Patrzajcież! nawet i ten choć raz w życiu przydał się na coś!“
A co, może zła perspektywa? Cudowna! byle tylko kubły z sitkami zaprowadzono i byle skutkiem tej reformy wody w wodociągach nie zabrakło.
Uogólniając system, możnaby każdemu z pieszych wędrowców płci obojej kupić na koszt miasta już znacznie mniejszy kubełek ze znacznie mniejszem sitkiem i mikroskopijną pompeczką. Lecz prawda! co municypalności po takim wydatku, kiedy każdy pieszo chodzący Warszawiak skrapia ulice własnym potem!...