Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja tylko jeden nie podzielałem ich niewiary w przyszłość, starałem się natchnąć ich ufnością którą tylko w sobie podtrzymywałem, na podstawie wysokiego wyobrażenia o Komitecie Centralnym.
— Nie wszyscy, mówiłem, co idą na wojnę, zginąć muszą. Wprawdzie żywcem się wziąć nie pozwolimy, a gdy lud i cały naród będzie z nami, dlaczego nie mamy zwyciężyć.
To ich jednak nie przekonało i ciężkich ich przeczuć w niczem zmienić nie mogło. Dla rozproszenia takowych gotów byłem przychylić się do propozycyi Juliusza, ale chwila była zbyt poważną, a poczciwy Józef tak smutny, że wniosek trzpiota sam przez się upadł i zajęliśmy się w dalszym ciągu ostrzeniem noży naszych.
Było około 10 wieczorem — ciemność i cisza panowały dokoła, gdy dało się słyszeć lekkie a znane nam do drzwi pukanie, Wszedł ów oñcer a upewniwszy się, że jesteśmy sami, powiedział nam szeptem te tylko słowa:
— Jutro, o świcie, wyruszamy w trzy kompanje, w kierunku Kowala, zawiadomcie kogo należy.
W godzinę potem pocztylion przygrywając na trąbce, przewiózł mnie przez rogatki strzeżone przez wojsko, Moskale bowiem wówczas jeszcze wielki respekt mieli przed trąbką poczciarską i ta w zupełności paszport zastępowała. Na ranem już powracałem tą samą bryczką pocztową i w drodze minąłem się z zapowiedzianą przez oficera wyprawą.
We dnie znowu byliśmy na lekcyach, jak zwykle, a żegnając się po obiedzie z poczciwym sekretarzem szkoły, Bronisławem Kwiatkowskim z znaczącym uściskiem dłoni wręczyliśmy mu list z prośbą, aby go dopiero nazajutrz otworzył