Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapieniony więc żądzą i zazdrością, wskazując na moje buty, zwrócił się ku swym towarzyszom, krzycząc:
— Tam takie piękne buty zdobyli na miatieżnikach, a my tutaj musimy pilnować tego łotra maszennika!
To mówiąc, cofnął się dwa kroki i zmierzył aby lepiej pchnięcie bagnetu mi wymierzyć — gdy Bóg mię natchnął:
— Pięć rubli! — wykrzyknąłem do mego stróża po lewej stronie, a ten zręcznem zastawieniem karabina cios mnie wymierzony, odbił!
Byłem więc ocalony, a obrońca niezwłocznie wszedł w posiadnie pięciu rubli i ostro zganił bandytę.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy piekielny hałas moskiewskiego „gulanija“ przycichł trochę, otworzono bramę i wpuszczono mnie z wozem w podwórze, a jaskrawe słońce oświecało starszny obraz mordu, gwałtu i zniszczenia!
Była może piąta rano; na podwórzu leżały trzy nagie, okropnie pokaleczone i skrwawione trupy, dwa domki folwarku przedstawiały obraz odwiecznej pustki, ziemia usłana szczątkami mebli, powietrze napełnione pierzem, po kątach zaś szlochały na pół nagie kobiety folwarczne, potrącane bestyalsko przez rozbestwionych żołdaków.
Na trawniku podwórzowym było już kilku więźniów — mnie więc do nich przyłączono. Straż nas otaczała, odzielając od tuż rozciągniętych trupów, którymi nikt nie myślał się zająć.
Oficerowie wesoło spożywali śniadanie i popijali w ruderze, którą wczoraj zajmował ekonom z rodziną, a żołnierzyska przeklinając powstańców, do chleba i wódki się zabrali.