Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

zapewne mię ocaliło. Pchnąć bagnetem buntownika a powiedzieć, że on chciał uciekać, to tak łatwo!...
Dłuższy popas mieliśmy w słynnem niegdyś aryańskiem miasteczku Rakowie. Odpoczywaliśmy na rynku zarosłym trawnikiem a kobiety i dzieci chleb, ser i masło nam podawały. Stamtąd to dałem znać matce mojej o sobie, za pośrednictwem sekretarza magistratu, który korzystając z munduru swego, wszedł pomiędzy nas, w celu posłużenia każdemu wedle możności.
Na noclegu we wsi jakiejś, mój Piotr przyczołgał się ku mnie i rzekł: „Panie mnie bardzo bili, ja Moskali prowadziłem, ale papierów pana nie wydałem.“
Koło południa byliśmy w Staszowie, gdzie nas zaprowadzono do izby, w której było kilku więźniów tak, że w pokoju nie większym jak 5. m. na 6. m. było nas razem coś 23!
Rozumie się, mebli żadnych nie było, tylko trochę słomy pokrywało podłogę. Spiekota, zaduch ogromny, lecz we dnie temu zaradzano, iż drzwi były otwarte a w nich dwóch Moskali z karabinami, — lecz w nocy cudem tylko, żeśmy się nie podusili, leżąc na podłodze jeden obok drugiego.
Piotra, woźnicy mego tam nie było, zaraz po przypędzeniu do Staszowa, był odłączony a jak się potem okazało, Pleskaczewskij trzymał go u siebie, dla łatwiejszego ściągnięcia od niego zeznań.
W więzieniu zastaliśmy między innymi Leopolda Moncey’a, byłego kapitana wojsk austryackich, kapitana Maciszkiewicza, byłego porucznika tegoż wojska i młodziutkiego wówczas studenta politechniki lwowskiej Mieczysława Darowskiego. Byli oni wzięci przy przeprawie na Wiśle z oddziałem, pod dowództwem majora Moncey’a, nie pamiętam w którem miejscu.
Moskale uprzedzeni przez szpiegów, zaczaili się,