Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Nastawał on na mnie, bym się przyznał, że byłem naczelnikiem, komisarzem itd., twierdząc, że on to wszystko wie od Piotra. Zaprzeczyłem, wiedząc, że Piotr nie był w to wszystko wtajemniczonym, że papierów moich nie wydał i wydać już nie może. Wyrzucając więc Pleskaczewskiemu barbarzyństwo bicia człowieka, dla wyciągnięcia fałszywych zeznań, ograniczyłem się do zaprzeczeń.
To się powtórzyło jeszcze dwa razy, a na ostatku byłem skonfrontowany z Piotrem, któremu wobec Moskali wyrzucałem łagodnie jego fałszywe świadectwo, na co on się rozpłakał i powiedział otwarcie, że tak mówił, bo go bardzo bito.
Co do mnie pomimo groźb, Pleskaczewskij nie posunął się nigdy ani do bicia, ani do zniewagi.
Obu tych ludzi już więcej potem nie widziałem: Piotra podobno Moskale wkrótce wypuścili, a Pleskaczewskij w parę miesięcy potem poległ w jakiejś potyczce z Czachowskim, — a tak morderstwo i gwałty cisowskie pomszczonemi zostały!
Tymczasem na alarm, zrobiony przez sekretarza z Rakowa, i rodzina i organizacya narodowa zajęły się mym losem.
Poczciwe matczysko z siostrą moją Izabelą i sześcioletnim bratem Włodzimierzem przyjechały do Staszowa, a organizacya wysłała tu swego członka, właściciela majątku z okolic Pinczowa p. Sierhiejewicza.
Wybór był znakomicie zrobiony, bo pan S. dobry patryota, jako były urzędnik wileńskiego generałgubernatorstwa i moskiewski radca stanu, ozdobiony wielu orderami, miał i dostęp i znajomość dróg, któremi się najłatwiej Moskalom do przekonania trafia.
Przytem pan S. miał dług wdzięczności do spłacenia mojej matce, a mianowicie, że będąc niesłusznie