Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz powiesić każe“, poczem w tryumfalnym marszu do miasta nas wprowadzono.
Na rynku, ustawiono nas i wojsko; temu ostatniemu dziękował Czengery za dzielność i odwagę(?!) — a wskazując na buntowników, oświadczył, że ich bić i mordować trzeba, i że na początek mnie, wraz z bratem na rynku powiesić każe.
Wieczór się jednak zbliżał a więc odprowadzone nas do „kryminału“.
Ja z częścią mych towarzyszy dostałem się do dwóch wielkich izb, tak że z tymi co tam już byli, było nas coś dwudziestu pięciu, a każdy miał łóżko żelazne z siennikiem, kocem i słomianą poduszką.
Jedna z tych izb miała trzy wielkie zakratowane okna, które wychodziły na ogród publiczny. Okna te miały na zewnątrz wielkie kosze z desek, tak iż przy dobrej woli tylko, wdrapując się na szczyt kraty, można było widzieć osoby chodzące w przyległej części ogrodu. I ten sposób był bardzo w użyciu w godzinach spacerów, gromadki bowiem pięknych Kielczanek chętnie w tę ustronną aleję chodziły, aby swym widokiem i uśmiechem dodać otuchy więźniom.
Pozwalono rodzinom i wogóle chętnym zaopatrzyć nas w pościel i przysyłać nam jedzenie, jakoteż otwierano na kilka godzin codziennie kaźnie, tak, że mogliśmy chodzić po podwórzu i wzajemnie się odwiedzać. Pobyt w więzieniu był więc znośny, a nawet o ile to możebne wesoły, dopóki pan generał poturbowany gdzieś przez Chmielińskiego lub Czachowskiego, nie wpadł w zły humor i nie skazał nas na jedzenie z więziennego kotła i zamknięcie w kaźniach. To czasami dwa lub trzy dni trwało.
W jednej z izb więziennych niepołączonych