Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie na piętrze Czengery mieszkał, a pan S. w urzędowym fraku z orderami udał się na piętro. Gorąco było wielkie, drzwi i okna otwarte.
Nagle rozległ się wściekły ryk Czengerego:
— To wy tak sobie zakpiliście ze mnie?! — a wychylając się z balkonu, krzyknął:
— Aresztować tego, co w powozie siedzi!
W jednej chwili byłem w kordegardzie, pani S. jak lwica, której zabrali lwiątko, rzuciła się na schody, a głos jej dochodził mię z góry:
— To takie słowo generalskie? To pan generał od nas Polek żądał spodlenia?! — To wstyd! to hańba!...
Naraz ryknął Czengery po polsku:
— A weźcie go sobie do dyabła, niech ja go więcej nie widzę, bo przysięgam, że powieszę!
— Puśćcie go! — zakończył po moskiewsku.
Tym razem już więcej nie dziękowaliśmy, lecz natychmiast opuściliśmy Kielce, których więcej nie widziałem.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

W kilka dni potem Czengery przechodził przez Chęciny i tamże zanocował. — A było to w dniu, kiedy córka Eisenberga wychodziła za mąż. — Czengery był na weselu i wyraził pannie młodej żal, że będąc w pochodzie, nie może jej żadnego dać podarunku.
Sprytna dziewczyna odpowiedziała:
— To niech mi pan generał daruje jednego powstańca.
— Zgoda — odrzekł. — Wybierz tylko.
Panna młoda wymieniła brata mego Antoniego, a Czengery wyrwał kartkę z notatki i nie do zastępcy swego, ale do swej zony napisał, aby więźnia wypuszczono.